To chyba najwspanialsza chwila gdy nasza Wyprawa Motocyklowa nabiera rzeczywistych kształtów. Gdy ze sfery marzenia, planowania, przygotowywania wszystkiego przekształca się w coś zupełnie realnego. Gdy wreszcie po walce ze samym sobą i za całym otoczeniem jesteśmy gotowi to zrobić. I jeszcze po tych wszystkich pytaniach: czy to dobra pora?, Czy powinienem? Co będzie jeśli ...? Gdy nadeszła wreszcie ta chwila poczułem ulgę. Od tej chwili tak naprawdę liczyć się będzie tylko to, co przed nami.
Zamknięty zostaje pewien etap, a rozpoczyna następny. Wreszcie jedziemy!
Pakowanie motorków zaczęło się cztery dni wcześniej. Michał busem wiezie je do Malagi a reszta dolatuje samolotem.
Okęcie. czekamy na nasz samolot i lecimy do Hiszpanii
Malaga. Wypakowujemy sprzęty z busa. Muszę przyznać że trochę się tego nazbierało.
Z samego rana 7 marca jesteśmy już na nogach. Pomimo dość dużej ilości wlanych w siebie różnych mieszanek alkoholowych dnia poprzedniego wszyscy czujemy podekscytowanie że za chwilę dosiądziemy naszych rumaków i ruszymy w nieznane. Po śniadaniu ruszamy wzdłuż hiszpańskiego wybrzeża w kierunku Gibraltaru. Droga przepiękna.
Nasza Wyprawa Motocyklowa nareszcie się zaczęła
Nasza Wyprawa Motocyklowa nareszcie się zaczęła
Jakoś nikt z nas nie wpadł na pomysł, żeby chociaż odrobinę się przygotować do zwiedzania tego małego Państewka. Jeździliśmy więc "po omacku" po ciasnych i krętych uliczkach. Objechaliśmy ten Gibraltar chyba ze trzy razy w poszukiwaniu śladów Polskości na tych ziemiach. W końcu trafiliśmy do przemiłej Pani w turystycznym punkcie informacyjnym, która wszystko nam wyjaśniła i mapę na drogę dała. Od tej pory wszystko było jasne. Obok Europa Point ( powszechnie znany jako najdalej wysunięty na południe punkt Europy) przejeżdżaliśmy co najmniej dwa razy nie wiedząc, że to właśnie tam znajduje się pomnik generała Władysława Sikorskiego, premiera rządu RP na uchodźstwie, Naczelnego Wodza Sił zbrojnych i adwokata sprawy polskiej na europejskiej i światowej scenie politycznej, zmarłego śmiercią tragiczną w katastrofie lotniczej w 1943 roku w samolocie po starcie z lotniska na Gibraltarze.
Naprawdę władzą Gibraltaru należą się słowa uznania. Odrestaurowany pomnik znalazł się obecnie w eksponowanej lokalizacji nad samym morzem, w tzw. Europa Point, skąd dostrzec można wybrzeże Afryki.
Nie mogło tam zabraknąć i naszego akcentu.
Po gruntownym przemierzeniu wszystkich uliczek i zaułków na Giblartarze kierujemy się do portu w miejscowości Algeciras skąd mamy zamiar popłynąć promem na czarną ziemię. Nie mamy biletów ani bookingu. Jest tam kilku operatorów obsługujących tą przeprawę a same promy pływają jak chcą. Bez żadnego rozkładu. Obowiązuje zasada jak przypłynie to będzie.
Zupełnie inną sprawą jest zakup biletów. Mimo, że to jeszcze Hiszpania lub jak kto woli UE to zasady panujące w tym porcie przypominają raczej republikę bananową. Jak tylko dojechaliśmy do kas biletowych obstąpiło nas kilku "pomagaczy" oferując pomoc przy zakupie biletów. Po rzecz jasna sporo zawyżonych cenach. Zyskiem z takiej transakcji dzielili się bo jakżeby inaczej z osobami oficjalnie zatrudnionymi przez linie promowe.
Gdy zdecydowanie odmówiliśmy z zakupu biletów u tych "pomagaczy" zwanych dalej myfrendami okazało się że w porcie oficjalnie nie możemy kupić biletów. Problemem dla pracowników w kasach było nawet udzielenie informacji ile taki bilet kosztuje. Wystarczyło jednak wyjść w terenu portu i kupić owe bilety w agencji turystycznej i to w dodatku po znacznie atrakcyjniejszej cenie. Bilety kupiliśmy od razu w obie strony, żeby podobnych przygód nie przechodzić po drugiej stronie w drodze powrotnej.
Cała procedura i oczekiwanie na prom trwała jednak kilka godzin przez które dokładnie przyjrzeliśmy się podróżnym i zwyczajom tam panującym. Kontrastem, który wręcz szokował była przepaść między bogatymi turystami z DE lub FR w swoich wypasionych camperach a biednymi handlarzami z Moroka, którzy to na dachach swoich już wysłużonych mercedesach przewozili rzeczy różnego pochodzenia.
Wreszcie płyniemy. Na horyzoncie charakterystyczna skała Gibraltarska.
Maroko przywitało nas oczywiście kolejnymi procedurami papierowo-celno-wjazdowymi. Tym razem skorzystaliśmy z pomocy myfrenda, który sprawnie załatwił za nas wszystkie wymagane formalności. W drodze wyjaśnienia nie musieliśmy z jego pomocy korzystać. Wszystkie druki mogliśmy wypełniać sami jednak zajęłoby to nam dużo więcej czasu. Po wyjeździe w portu szybko się ściemniać i postanowiliśmy szukać jakiegoś miejsca do spania.
Trafiliśmy do hotelu przy drodze. Po wstępnym obejrzeniu pokoju postanowiliśmy zostać. Na pytanie czy jest parking dla motocykli nasz gospodarz odpowiedział oczywiście że TAK. Poprosił swoich gości oglądających akurat mecz aby na chwilę wstali. Po czym poprzesuwał ich stoliki a my wjechaliśmy motorami do środka restauracji. Witaj Afryko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz