czwartek, 21 maja 2015

Turcja Motocyklem 2015 cz 4

 
Zgodnie z planem dojeżdżamy do Istanbulu. Z poprzedniej rowerowej wyprawy do Turcji pamiętam to miasto jako jeden wielki korek. Przejeżdżałem przez miasto rowerem walcząc z kierowcami o kawałek wolnego asfaltu. Tym razem było podobnie mega korek, ale jakoś sprawnie udawało się nam śmigać naszymi maszynami a to po pasie awaryjnym a to między samochodami. I generalnie powiem - dużo balansowania ciałem, ale tragedii nie ma.
 
 




Zwiedzamy kilka meczetów, oraz oczywiście Hagia Sofia - W przeszłości świątynia chrześcijańska, następnie meczet. Budynek uważany za najwspanialszy obiekt architektury i budownictwa całego pierwszego tysiąclecia naszej ery.





Po tureckie pamiątki i oczywiście herbatę udajemy się na Old Bazar. Jest jednym z największych obiektów tego typu w Turcji. Bazar zajmuje powierzchnię 30 hektarów, ma 61 ulic z około 3500 sklepikami, 22 bramy, restauracje i kawiarnie, dwa meczety i cztery fontanny. Sprzedaje się tu między innymi przyprawy, biżuterię, wyroby garncarskie oraz dywany.
 



Spędzamy tam trochę czasu, ale na obejście tego wszystkiego trzeba by chyba poświęcić za dwa dni. My niestety tyle nie mamy. Nasze motocykle zostały w zasadzie na chodniku przy Hagia Sofia i wielkie było moje zdziwienie, że po powrocie ujrzałem kluczyk w stacyjce. Po prostu zapomniałem do ze sobą zabrać. Przez okres ok 5 godzin mój GS stał z kluczykiem w miejscu w którym przewija się cała masa turystów i miejscowych. Szybko zdaliśmy sobie sprawę że to za sprawą amuletu, który podróżował na Jarka centralnym kufrze. Owy amulet to czacha od krowy którą Jarek znalazł gdzieś w Turcji nad jeziorem i która razem z nami podróżowała. Ta czacha na motorze wyglądała tak niesamowicie, że wszyscy ludzie patrzyli właśnie na nią a nie na mój kluczyk.   
 
 
 

W tym miejscu powrócę jeszcze na chwilę do Tureckiego jedzonka. Naprawdę możecie mi wierzyć albo nie ale Turcję warto odwiedzić chociażby dla wyśmienitego jedzenia.




A to już Bułgaria i słynne Złote Piaski. Była kąpiel i leżenie na plaży. Jest Maj i miejsce dopiero budzi się do życia przed sezonem, ale na oko widać jaki ma potencjał do przyjmowania turystów. Wszędzie powstają hotele i apartamentowce. Na razie można znaleźć dziką darmową plażę, ale jak długo jeszcze - pewnie już niedługo.




Turcja motocyklem 2015 pomału dobiega końca. Jemy obiadek po Bułgarsku. Następnie modyfikujemy nieco trasę powrotu i decydujemy się na przejazd przez Ukrainę. jest co prawda nieco dalej, ale wszyscy chcemy pojechać do Lwowa.

 



Już po stronie Ukraińskiej zaraz po przekroczeniu granicy jemy mój ulubiony barszcz ukraiński ze śmietaną oraz pyszny kociołek z mięsem i warzywami.


W Lwowie od razu odwiedzamy Cmentarz Łyczakowski - nekropolia elity narodu polskiego.





Cmentarz Obrońców Lwowa zwany także Cmentarzem Orląt, to jedno z tych miejsc, gdzie głębokie wzruszenie ogarnia każdego rodaka i trzyma przez długi czas. To miejsce spoczynku tych wszystkich młodych Polaków, którzy chwyciwszy za broń, zginęli w obronie tego, co mieli najcenniejsze - własnego domu, którym był polski Lwów.






To niestety historia najnowsza. świeże groby żołnierzy, którzy zginęli podczas walk w Donbasie. Dopiero w takich miejscach widać jakie bezsensowne są takie konflikty i do czego to prowadzi.
 
Lwów zwiedzmy również nocą. To wspaniałe rozrywkowe miasto. Wieczorem na każdej ulicy znajduję się niezliczona ilość knajpek i dyskotek. Ludzie są przyjaźni i pozytywnie nastawieni. Nigdzie nie spotkaliśmy się z nieuprzejmością czy jakąkolwiek formą arogancji. Musze przyznać że zakochałem się w tym mieście i na pewno niebawem tam wrócę.
Ukraińska hrywna ostatnio sporo straciła na wartości do euro oraz polskiej złotówki co sprawia, że jest tam nieprzyzwoicie tanio. To kolejny argument przemawiający za powtórnym odwiedzeniem wschodniego sąsiada.
 
Niedziela 24 maja to niestety ostatni dzień naszego wyprawy Turcja Motocyklem 2015. trochę zmęczeni nocnym zwiedzaniem miasta  rano pakujemy graty i jedziemy do Polski. Przejście przez granicę Hrebenne zajęło ponad 2 godziny, ale ok 12 byliśmy już w Polsce. Około godziny 20 zameldowałem się jeszcze w lokalu wyborczym aby spełnić obywatelski przywilej i zagłosować na prezydenta.
 
Podsumowując całe nasze kółeczko zajęło 10 dni i zrobiliśmy w tym czasie  6685 km. Pozostał oczywiście niedosyt i czekanie do następnego wyjazdu.
 
 
 






















wtorek, 19 maja 2015

Turcja Motocyklem 2015 cz3

 
Do Kapadocji dojechaliśmy już po ciemku. Domki wykute w skałach robią po ciemku piorunujące wrażenie. Krajobraz bez dwóch zdań - księżycowy. Po chwili przyzwyczailiśmy się do tego, ale początek no naprawdę petarda. Nigdy wcześniej nie widziałem nic podobnego! 
 
 
 
Pobudkę mieliśmy zaplanowaną na godzinę 05:20. Do naszego hoteliku przyjechał umówiony bus i zabrał nas na następną mega wypasioną atrakcję - lot balonem. To stalowy punkt programu. Będąc w Kapadocji nie można balonem nie lecieć. Cena nie jest może niska 120 eur ale wrażenia - bezcenne.
 

















Po locie dostajemy pamiątkowe certyfikaty. Taka mała rzecz a jak cieszy. Bus odwozi nas do hotelu. Po śniadanku wskakujemy na motory i bez kasków i ubrań jeździmy po całek Kapadocji z mapą atrakcji w ręku. W sumie to do dzisiaj nie wiem jak to jest z tymi kaskami w Turcji. Niektórzy jeżdżą w kaskach a inni bez. My kilka razy przejeżdżaliśmy obok policjantów i nic nie było.






Park Narodowy Goreme. Jak cała z resztą Kapadocja miejsce niezwykłe. W skałach są powykuwane mieszkania, miejsca gdzie chowano zmarłych, a nawet kościoły.












Objechaliśmy całą Kapadocję bez motocyklowego ekwipunku. Taka jazda może i jest niebezpieczna, ale za to jaka przyjemna. W końcu można poczuć prawdziwy wiatr we włosach.
Kapadocja to 5 dzień naszego tripa i w zasadzie półmetek. Dalej już nie pojedziemy. Od tej pory zaczynamy wracać w stronę domu.
Po obiadku pakujemy manele a w nawigację wbijam Istanbul. Do celu bocznymi drogami mamy ponad 900 km, czyli następny obiad jemy w Istanbule.